Co mówią umarli

# Vol. I trylogii Inspektor Proaza

 

Pość we dnie, noce przepędzaj bezsenne (…).

Marz większą dziatek twych piękność, niż była,

A większą szpetność, niż jest, ich zabójcy.

William Szekspir,

Tragedia Ryszarda III,

akt IV, scena 4

 

 

 

1. Dociekliwość mew

 

Wzbijają się w powietrze, szybują, zataczają kręgi, po czym znów opadają w kierunku obiektu, który pochłania ich uwagę. Nadlatują znad salin i sitowia, przeraźliwie skrzecząc przy obniżaniu lotu. Quintana znał ich niepohamowaną żarłoczność, łatwo się więc domyślił, że i tym razem musi chodzić o jakiś żer. Mewy. W poszukiwaniu pokarmu latają wzdłuż wąskiej mierzei odgradzającej od Morza Śródziemnego słoną lagunę Mar Menor wraz z jej pięcioma wyspami wulkanicznymi. Ptaszyska nie nurkują pod wodę, zadowalają się konsumpcją tego, co znajdą na powierzchni, przede wszystkim pływającymi resztkami z portu i plaż.

– Zaraz, czemu się zatrzymujesz? – zapytał Jiménez, siedzący obok Quintany w radiowozie.

– Te mewy mnie niepokoją.

– Przecież dobrze wiesz, co by teraz powiedział sierżant. Wyraźnie dał do zrozumienia, że nie ma sensu jeździć dalej niż do młyna.

W ogóle rzadko się zdarzało, żeby lokalni funkcjonariusze policji zapuszczali się na polne drogi tych podmokłych terenów. Nie było takiej potrzeby, skoro zmotoryzowane patrole Seprony – służb ochrony przyrody – monitorowały całą mierzeję La Manga, w tym także naturalną granicę, za którą rozciągały się mokradła parku krajobrazowego Salinas y Arenales de San Pedro del Pinatar, na północ od gminy Lo Pagán.

– Zobacz tylko, jakie są podniecone. – Quintana, postukując palcem o szybę radiowozu, wskazał mewy nad słonymi zalewiskami. – Nie wydaje ci się, że jest ich trochę za dużo?

– Pewnie jakiś zdechły pies.

– Może rzućmy na to okiem – stwierdził, wyłączając radio.

Jimenezowi niespecjalnie było to w smak, ale radiowóz już zjechał z asfaltowej szosy i zaczął powoli sunąć po lokalnej szutrówce. Była siódma rano, opustoszałą plażę Villananitos spowijała cisza, również w Baños del Lodo o tej porze żywego ducha nie uświadczysz. Głuchą ciszę okolicy zakłócał jedynie skrzek rozszalałych nadmorskich ptaków oraz chrzęst kół samochodu ugniatających ziemię. Kiedy radiowóz stanął, niektóre mewy zerwały się do lotu, inne zaś, bardziej zuchwałe, pozostały na miejscu, póki funkcjonariusz nie podszedł bliżej; dopiero wtedy, niechętnie, wzbiły się w powietrze.

Na pierwszy rzut oka nie było tu niczego poza zwykłymi śmieciami: puste butelki, reklamówki, gazety, resztki jedzenia pośród ciemnozielonych wodorostów. Najbardziej rzucały się w oczy właśnie gnijące resztki jedzenia. Quintana pokręcił głową z odrazą, złorzecząc pod nosem. Chociaż tyle dobrego, że mewy zeżrą to wszystko, pomyślał. Zatrzymał się nad brzegiem, złapał pod boki, wyciągnął szyję i pochylił się nad jednym z kanałów łączących saliny z wodami Mar Menor. To, co tam zobaczył, odrzuciło go w tył niczym wybuch miny.

– O ja pierniczę…!

– Co jest, stary?!

Quintana nie był w stanie odpowiedzieć. Dopiero kiedy po chwili zdołał odzyskać oddech, zmusił się, żeby raz jeszcze spojrzeć w tamtą stronę, wciąż z pewnym niedowierzaniem, ale tym razem i ze świadomością, że stało się coś nieodwracalnego. Wcześniej tego dnia sierżant zdążył przekazać im przez radio rysopis młodziutkiej Susany Montón, której zaginięcie rodzice zgłosili, gdy o trzeciej w nocy nadal nie wróciła z kina. Widząc dziwne zachowanie towarzysza z patrolu, Jiménez wysiadł z radiowozu i podszedł powoli, usiłując ukryć niepokój. Zanurzone w grubej warstwie solnej i pozbawione głowy zwłoki, tamujące drożność kanału, należały do dziewczynki. Całe ciało pokrywały wyraźne ślady dziobnięć; jej bezwładnie rozpostarte ramiona zdawały się przekazywać coś, czego funkcjonariusz nie potrafił odgadnąć. Rysopis zgadzał się co do joty: szczupła sylwetka, dżinsy, podkoszulek pod utytłaną we krwi żółtawą bluzą z długim rękawem. Jiménez zacisnął pięści i zamknął oczy. Zbliżył prawą rękę do ust i przygryzł palec wskazujący, usiłując własnym bólem odżegnać ten koszmar i znaleźć się w łaskawszym świecie, z którym przecież zawsze miał do czynienia. Haust chłodnego, przesyconego solą powietrza wypełnił mu płuca, po chwili policjant zaczął stopniowo odzyskiwać panowanie nad sobą. Kilka metrów od ciała dziewczynki leżała obsiadła przez muchy głowa z włosami zaplątanymi w krzewy tamaryszku, również pasująca do rysopisu: długie blond włosy, dwa kolczyki w płatku lewego ucha.

Wciąż jeszcze go mdliło, kiedy wlókł się z powrotem do radiowozu. Rozdygotane dłonie odmawiały posłuszeństwa, w końcu jednak zdołał skontaktować się przez radio z sierżantem.

Patrol Seprony zjawił się nad laguną już po siedmiu minutach, a osiemnaście minut od zgłoszenia dotarł pojazd terenowy z funkcjonariuszami Guardia Civil, którzy na początku przystąpili do odgradzania terenu białą plastikową taśmą z zielonym napisem:

…WSTĘP WZBRONIONY – GUARDIA CIVIL – WSTĘP WZBRONIONY – GUARDIA CIVIL…

W trakcie sporządzania materiału zdjęciowego, któremu towarzyszyło numerowanie śladów w terenie, mające umożliwić późniejszą inwentaryzację dowodów, nadjechały karetka i auto sędziego śledczego. W ciągu niespełna godziny obszar Salinas del Coterillo zaroił się zarówno od ludzi w mundurach i białych fartuchach, jak i od funkcjonariuszy w cywilu, którzy sporządzali zapiski i porozumiewali się szeptem pośród trzasków krótkofalówek.

Wszyscy poruszali się z najwyższą ostrożnością, aby nie zatrzeć ewentualnych śladów, tymczasem policjant z laboratorium kryminalistycznego, siedząc w kucki w białym kitlu przy otwartej walizeczce, skrupulatnie pobierał próbki włosów, krwi, śliny i pozostałych wydzielin, które umieszczał w hermetycznie zamykanych saszetkach. Następnie założył na dłonie denatki plastikowe torebki, aby zabezpieczyć wszystko, co mogło się zachować pod paznokciami, zrobił odlewy różnych odcisków stóp oraz z dzikim zapamiętaniem zaczął szukać niedopałków papierosów. Kiedy wreszcie skończył, wyprostował się, zdjął lateksowe rękawiczki i z papierosem w zębach wziął się do sporządzania szkicu miejsca zbrodni.

Jako ostatni na miejsce przybył Luzón, lekarz z Zakładu Medycyny Sądowej, wysoki facet w średnim wieku, o jasnej karnacji, słusznego wzrostu, przygarbiony, z gęstą ciemną czupryną przyprószoną siwizną na skroniach. Pozdrowił wszystkich obecnych funkcjonariuszy policji i porucznika Guardia Civil, następnie zamienił kilka słów z sędzią śledczym, sięgając jednocześnie do kieszeni po małe etui, z którego wyjął okulary i starannie przetarł. Kiedy uznał, że przejrzystość szkieł wreszcie spełnia jego wymagania, odchrząknął głośno, bezskutecznie spróbował odgonić muchy znad trupa, po czym z wystudiowaną flegmatycznością przystąpił do oględzin.

Miał świadomość, że wszyscy wlepiają wzrok w jego uważne ruchy, w których można było rozpoznać fachowca z wieloletnim bagażem doświadczeń. Zaczął oglądać ciało w poszukiwaniu krwiaków, ran i innych obrażeń, aby te powstałe przed zgonem oddzielić od tych, które pojawiły się później. Włączył dyktafon, wciąż bez zbytniego pośpiechu, i wymamrotał swoje pierwsze wrażenia na tyle głośno, aby policyjna publika miała możliwość wychwycenia niektórych urywków. Dzięki temu zgromadzeni mogli dowiedzieć się ad fontes, że ciało jest w pierwszej fazie stężenia pośmiertnego, natychmiastowe zesztywnienie zaś wskazuje na ułożenie ofiary takie jak w chwili zgonu, który nastąpił między trzecią a czwartą nad ranem, nie ma stłuczeń, a dekapitacja nastąpiła już po śmierci. I to by było tyle, szanowni państwo, tak, na tę chwilę dziękuję za uwagę. „Przynajmniej póki nie zostanie przeprowadzona sekcja zwłok, aby z większą precyzją rozpoznać wszelkie inne obrażenia, które pozostawiły ślady na ciele, i uściślić zarówno uszkodzenia zewnętrzne, jak i wewnętrzne”.

Dopiero teraz można było przystąpić do podniesienia zwłok. Sanitariusze z posępnym wyrazem twarzy umieścili je w czarnym worku, który następnie przełożyli na nosze, przytwierdzili pasami i zanieśli do karetki, ta zaś odjechała na sygnale, w tych okolicznościach doprawdy zbytecznym. Przez policyjne krótkofalówki zdążono właśnie złożyć pierwsze meldunki, kiedy wśród zebranych gruchnęła wiadomość o zatrzymaniu mordercy. Odnalazł go kierowca ciągnika odpowiedzialny za sprzątanie plaż, nieopodal, na placu zabaw, śpiącego, cuchnącego piwskiem, utytłanego we krwi. Bardzo szybko przestano używać wymaganych w świetle prawa sformułowań jak „podejrzany” czy „domniemany”.

Akurat zaczynał się poniedziałek, słoneczny poniedziałek, jakich wiele pod koniec czerwca w Lo Pagán, spokojnej gminie rybackiej, poza sezonem liczącej może ciut ponad trzy tysiące mieszkańców. W miesiącach letnich zamieniała się jednak w atrakcję turystyczną dla całej okolicy, a populacja kilkukrotnie się powiększała, mało który region bowiem miał tak wielkie szczęście, by w swoich granicach mieścić słony akwen tuż przy brzegu Morza Śródziemnego – lagunę spokojnych wód, przejrzystych i niezbyt głębokich. Gazety jak co roku pisały o nieubłaganie zbliżającej się fali upałów. Na brzegach Mar Menor niebawem miał się zacząć szczyt sezonu i każdy życzył sobie, aby to niefortunne zdarzenie, zbrodnia na dziewczynce, rozpłynęło się w mrokach niepamięci.

 

 

[Zdobywca pierwszej nagrody megustaescribir]

 

 

  • Tytuł oryginału: Ángeles de sangre
  • Projekt okładki: Joanna Wasilewska
  • Redakcja: Redaktornia.com
  • Redakcja techniczna: Zbigniew Katafiasz
  • Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
  • Korekta: Zofia Smuga
  • Zdjęcia wykorzystane na okładce:
  • © Andrey Kiselev/Dreamstime.com
  • © Vtorous/Dreamstime.com
  • © Rafael Estrada, 2013
  • © Random House Mondadori S.A., 2013
  • © for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2014
  • © for the Polish translation by Jan Wąsiński
  • ISBN 978-83-7758-742-3
  • Warszawskie Wydawnictwo Literackie
  • MUZA SA
  • Warszawa 2014
  • Wydanie I